W kraju Króla Artura

Kalosze, parasol, pelerynka; zapas kawy i grubaśne książki – najlepsze antidotum na szarość angielskich dni – schowały się głęboko na dnie walizki, praktycznie zapomniane. Wyspa przywitała nas bowiem opromieniona, tętniąca życiem pastwisk i fioletowym dywanem wrzosowych wzgórz. Nasi opiekunowie okazali się stanowić wyśmienity cocktail angielskiej szkoły dżentelmenów oraz szalonego i nieposkromionego pokolenia szalejącego kapitalizmu.

John, niezwykle ciepły, opiekuńczy a zarazem konkretny, postawił sobie za główny cel zasypanie nas informacjami z zakresu pracy kuratorów. Clare, wesoła i otwarta na możliwości płynące ze świata, zadbała o strawę duchową dla zmęczonych dusz podróżników. Oboje jednak bezsprzecznie i bezapelacyjnie obalają odwieczny mit o sztywności i niechęci Brytyjczyków do tego co nowe i nie do końca poznane. Ich szczerą chęć zapoznania polskich koleżanek, Ańji i Grażińy (anglojęzyczna wersja Ani i Grażyny) z zasadami funkcjonowania angielskiej kurateli, systemu sądownictwa i karania, instytucji współpracujących z służbą kuratorską, należałoby określić jako „nie do zdarcia”. Począwszy od pierwszego dnia pobytu w kraju Elżbiety II miałyśmy okazję dostać się w miejsca po prostu niedostępne.

Nasi opiekunowie pokonali zapewne niejedną wysoką tamę by wprowadzić nas do policyjnego aresztu, „przemycić” nas na halę jednego z najnowocześniejszych systemów monitoringu telewizyjnego w Anglii, tzw. CCTV, umożliwić wejście na teren dwóch więzień zamkniętych (prywatnego oraz państwowego), udostępnić pomieszczenia biurowe i pokoje przesłuchań wykorzystywanych w pracy kuratora, zapoznać z rozwiązaniami architektonicznymi w Crown Court (odpowiednik Sądu Okręgowego), włączając w plan wycieczki przysądowy areszt, pokoje oczekiwań dla oskarżonych, świadków i pokoje sędziów. W tym miejscu pokuszę się o małą retrospekcje zdarzeń ze spotkania z Sędzią Okręgowym, podczas którego dostąpiłam zaszczytu przywdziania sławetnej togi z wykrochmalonym na blachę kołnierzykiem oraz peruki uwitej z końskiego włosia z rewelacyjnymi loczkami. Grzechem byłoby nie wspomnieć o naszym uczestnictwie w wokandzie w pionie wykonawczym w Magistrate Court (odpowiednik Sądu Rejonowego), na której sąd wydawał postanowienia związane z zakresem kary oraz charakterem prac w ramach kary ograniczenia wolności.

Niezmiernie ciekawym było „pociągniecie” tematu kary ograniczenia wolności w terenie, a dokładnie mała wycieczka po miejscach, w których skazani wykonują prace. Remont kościoła, budowa podestów w ogrodach przynależących do ośrodka osób upośledzonych psychicznie, gotowanie i wydawanie posiłków w Domu Dziennego Pobytu dla osób starszych. Wrażenie niesamowite, w moim skromnym przekonaniu faktyczna resocjalizacja, zachowany aspekt społeczny, widoczny sens i namacalny efekt wykonywanych prac, zaangażowanie podopiecznych w wywiązywanie się z powierzonych im zadań. Tak, Drogie Koleżeństwo praca pracą, lecz wiadomo, że nie tylko tym człowiek żyje.

Dodaj komentarz