Z pamiętnika młodego kuratora – Budapeszt cz. III

Za nim nastał trzeci i ostatni dzień obrad, z inspiracji organizatorów “młody kurator po godzinach”, miał możliwość, zgodnie z zasadą, coś dla ciała, ale i coś dla ducha – zwiedzić węgierską stolicę. Autokarem udaliśmy się w przepięknie podświetlone uliczki “Pesztu”, zaczynając od centralnie położonego Placu Zwycięstwa, na którym półkoliście ustawione posągi, kolejnych królewskich postaci, górowały nad stolicą węgierskich “bratanków”.

Po kilkunastu minutach zwiedzania, wiszącym mostem św.Elżbiety, przekroczyliśmy Dunaj, tym samym wkraczając do historycznej “Budy”. Wtedy oczom naszym ukazał się, znany z widokówek rozlegle posadowiony Pałac Królewski. Zupełnie zaparło mi dech, kiedy po wjechaniu na wzgórze Gellerta i zwiedzeniu Cytadeli, naszym oczom ukazała się seria podświetlonych zabytków, całej stolicy, po obydwu stronach Dunaju, zarówno “Budy”, jak i “Pesztu”, teraz rozciągającą się rozległą panoramą, nie omal u naszych stóp. Równie dużym dla mnie przeżyciem, była wizyta w przepastnych piwnicach HUNGARWIN-u. Tu od razu ciekawostka – posadzki tych piwnic, wysypane są piaskiem z nad Adriatyku, napromieniowany słońcem przez setki lat, ma on zapewnić, stały mikroklimat. Ale także tylu (misternie rzeźbionych) beczek i butelek, pełnych szlachetnego, kilkuletniego trunku, nigdy nie widziały moje oczy. Nie obyło się oczywiście bez degustacji, kierownictwo tego obiektu, miało dla każdego z nas kieliszek półwytrwanego Tokaja. Jeszcze tylko rzut oka na największą na świecie (jest ich tylko dwie), do chwili obecnej wykorzystywanej w Budapeszcie, wspaniale ozdobionej płaskorzeźbami, nie wiem nawet jak to nazwać, bo beczka to mało powiedziane, zobaczcie sami…Mówcie, co chcecie, wspaniale smakowała również kolacja, w piwnicznej restaracji, o nazwę nie pytajcie coś na “szy”, trudno nawet powtórzyć. W otoczeniu beczek, potężnych słojów zapraw, różniącej się barwą i kształtem papryki, warkoczy czosnku, cebuli i setek pękatych butelek wina, a także wśród tańców i śpiewów, miejscowego zespołu folklorystycznego. Ciekawostka – przed każdym stały dwa kubki…, jeden do białego, a drugi do czerwonego wina. Po krótkiej chwili, nikogo nie trzeba było zbytnio prosić o wykonanie tańców, a butelki lądowały nawet na głowach…Grubo po północy, nasz hotel “Benczur”, jak dobra matka, otworzyła gościnne swe podwoje, utulając nas do snu. Przed nami trzeci i ostatni, o zgrozo, dzień pobytu w Budapeszcie. Co było dalej…o tym w ostatnim odcinku.

Dodaj komentarz